Od kiedy przyjechałam do Japonii w tym roku nie było tu tak naprawdę nic, co mnie kompletnie zachwyciło. Po raz pierwszy byłam w Tokio rok temu i wtedy zachwycałam się każdym szczegółem, a tym razem... Przechodzę obok większości budynków obojętnie, neony na Shibui mnie już nie zachwycają, nawet jedzenie jakoś mi obrzydło. Jednak ten weekend, spędzony na japońskiej wsi, z dala od zgiełku miasta i tłumów ludzi, na nowo pokazał mi piękno Japonii, ukazując jej zupełnie inne oblicze: takie jak dawniej, ludzi żyjących w tradycyjny sposób, w zgodzie z rytmem natury.
Dzięki uprzejmości państwa Yamadów miałam okazję zatrzymać się w ich domku letniskowym w niedalekiej odległości od Fukushimy. Tak, TEJ Fukushimy! Jest to przepiękny region Japonii, z dużą ilością zieleni, lasów i gór. Podobno w miasteczku Hanawa, w którym znajduje się wiejska rezydencja, nie ma już wpływów radioaktywności.... Ale szczerze mówiąc nie przejmowałam się tym za bardzo, bo piękno otaczającej mnie natury rekompensowało wszystko :)
Żadna japońska wycieczka nie może obyć się bez jedzenia. Po drodze zatrzymaliśmy się na zakupy i lunch na miejscowym ryneczku z owocami morza, rybami i warzywami. Tuż obok była mała restauracja sushi, które było przygotowywane ze świeżych składników, oczywiście prosto z ryneczku.
3 części tuńczyka: od lewej średnio tłusta, mało tłusta i tłusta (najlepsza)
na pierwszym planie po lewej japońskie gruszki a po prawej khaki
Po drodze mijaliśmy pola ryżowe. Miałam szczęście, bo akurat był czas zbiorów.
Za pomocą takiej maszyny rolnik wkłada wysuszone źdźbła do mielarki, a do worków wpadają wyłuskane już ziarenka ryżu.
Podczas nieobecności Państwa Yamadów ich domem zajmują się zaprzyjaźnieni rolnicy. Do Edzika: tacy państwo Utkowscy w Japonii ;) W takiej rezydencji mieszkają.... Tylko pozazdrościć!
A teraz przejdźmy do meritum: domek letniskowy państwa Yamadów. Utrzymany w tradycyjnym japońskim stylu, z uwaga, prywatnym onsenem! To naprawdę wymarzone miejsce. Lepsze niż najdroższy hotel, uwierzcie mi!
wnętrze domku. w centrum stół jadalny: tradycyjnie siedzi się na ziemi i wkłada nogi pod stół. w zimie rozpala się czerwony piecyk i ogrzewa nogi :) w japońskich domach jest jednak zimno, bo są wykonane z drewna. ja zmarzłam!
rotenburou, czyli gorąca kąpiel na zewnątrz. tym razem jednak z niej nie skorzystaliśmy.
widok z zewnątrz. domek otacza połać ziemi. przydałby się traktorek do koszenia trawy ;)
wnętrze i pokój sypialno-wypoczynkowy. czyż nie wygląda przewygodnie? spędziłam na tej leżance godzinę słuchając japońskiej muzyki
tradycyjne posłanie japońskie: materace rozkładane prosto na bambusowych matach tatami
clue programu: przydomowy onsen z widokiem na ogród. niezapomniane wrażenia!
w drodze powrotnej odwiedziliśmy wodospad Fukuroda
i oczywiście skończyło się jedzeniem ;)
Ale właściwie to nie koniec wrażeń. W akademiku czekało na mnie Takoyaki party, czyli kawałki ośmiornicy smażone w specjalnej maszynce w cieście. Niestety, okazało się porażką, bo nikt nie potrafił ich należycie przyrządzić
A więc takoyaki party zamieniło się w okonomiyaki party, rodzaj omletu, do którego wrzuca się dowolne składniki, głównie kapustę, jakieś mięso i owoce morza. Ale najważniejszy jest specjalny sos, majonez i kawałki suszonej ryby na koniec. Było przezabawnie!
Reasumując, ten weekend przypomniał mi, jak magicznie, ciekawie i porywająco może być w Japonii. Oby więcej takich dni!
No narzcie jakos pozytywniej :)
OdpowiedzUsuń